wtorek, 28 maja 2013

Lofoty, Norwegia 31.08-3.09.2012


Na północ Norwegii chciałam pojechać od bardzo dawna. Akurat trafiły się bilety NSB (Norweskie Koleje Państwowe) w promocyjnej cenie z Oslo do Bodø z przesiadką w Trondheim za 200 NOK za osobę w jedną stronę. Nie musiałam długo myśleć, aby je kupić. Jak tylko spojrzałam na mapę Norwegii wiedziałam, że dzięki tym biletom odwiedzę Lofoty – archipelag wysp na morzu Norweskim. Sporym kłopotem było w tym przypadku oswojenie się z przepłynięciem promem przez dość niespokojne morze – może sobie przypomnieć o mnie choroba lokomocyjna sprzed lat. Zaraz po kupieniu biletów rozejrzałam się wśród informacji na temat promów na Lofoty oraz sprawdziłam, co można tam zobaczyć. Do czego dotarłam? Do tego, że cały archipelag jest jedną wielką atrakcją. 








Nadszedł upragniony 31 sierpnia. Wyjazd mieliśmy o godzinie 16:07, pociąg miał kilka minut opóźnienia. Pociąg, który po nas podjechał wprawił nas w lekkie zdziwienie – takim nowoczesnym pojazdem jeszcze nie jechałam :D Po około 2 godzinach drogi mieliśmy ponad godzinny postój. Powodem było spóźnienie motorniczego, który miał się zmienić z aktualnie prowadzącym facetem. Mieliśmy chwilę na rozprostowanie nóg i powdychanie świeżego powietrza. Martwiło nas tylko to, że na przesiadkę w Trondheim mieliśmy tylko godzinę czasu, a nasze opóźnienie było już dużo większe. No nic, trzeba liczyć na doświadczenie Norwegów. Gdy dotarliśmy do miejsca przesiadki mieliśmy 1,5 godziny opóźnienia, ale wcześniej dostaliśmy informacje, że pociąg będzie na nas czekał. Pociąg Trondheim – Bodø był nocny, więc mieliśmy dużo udogodnień i małą ilość podróżnych. Każde z nas mogło położyć się na osobnych fotelach, użyć zestawu, który dostaje każdy podróżny od NSB (koc, stopery, poduszka dmuchana i opaska na oczy). Przespaliśmy całą noc. Gdy obudziło nas słońce około godziny 8:00, byliśmy już prawie na miejscu. Pociąg nadrobił opóźnienie i dokładnie o 9:50 przyjechał do Bodø. Chwila odpoczynku w poczekalni przy promach i wsiadamy na statek. Cennik i rozkład można znaleźć na http://www.torghatten-nord.no/ . Na Lofotach mieliśmy zarezerwowany domek Buodden Rorbuer – tradycyjny norweski czerwony domek przy fiordzie, w miejscowości Sørvågen, 700 NOK za noc. Właściciel miał po nas przyjechać do portu, ale zapomniał, że to dzisiaj. Poszliśmy w stronę tamtej miejscowości na piechotę. W międzyczasie sąsiad właściciela wziął klucze od domku i wyjechał na spotkanie z nami. Domek był bardzo ładny, miał sypialnie, łazienkę i salon z kuchnią, w której była kanapa i łóżko piętrowe. Jak tylko się odświeżyliśmy poszliśmy na spacer po miasteczku.
Stacja kolejowa w Bodø 
Port w Moskenes

Sørvågen


















Kolejnego dnia mieliśmy wynajęty samochód i w planie trasę zaprezentowaną na początku. Właściciel wypożyczalni samochodów przyjechał po nas we wskazane miejsce i pojechaliśmy razem z nim załatwić formalności. Trasa prowadziła przez kilka wysp archipelagu Lofoty: Moskenesøya, Flakstadøya, Vestvågøy i Austvågøy. Każda z tych wysp miała swój niepowtarzalny wygląd i klimat. Największą atrakcję pierwszej wyspy zostawiliśmy na koniec. Po drodze minęliśmy wiele miejsc, na których latem suszą się złowione przez wędkarzy ryby. Urzekły nas przede wszystkim mosty łączące każdą z wysepek. Lofoty są pełne przeciwieństw i skrajności. Z jednej strony wysokie góry, a z drugiej piękne piaszczyste plaże jak z tropików. Co chwile można było obserwować przelatujące orły bieliki, które mają tam swoją kolonię (największą na świecie). 
Na Flakstadøya pierwszym punktem "must see" była plaża Bunesstranda. Kolejną, chyba jeszcze piękniejszą, była plaża w Ramberg, na której spędziliśmy sporo czasu pomimo mocnego wiatru i padającego deszczu. Mogliśmy przez chwilę poczuć się jak w innym świecie. Stamtąd zboczyliśmy z drogi w stronę najstarszej miejscowości rybackiej na Lofotach Nusfjord. Jest to mała miejscowość otoczona z każdej strony górami. Nusfjord ma zabudowę z przełomu XIX i XX wieku. Archeolodzy odkryli tu dowody świadczące o początkach rybołówstwa „na skalę przemysłową" w okręgu Nordland.  Następnie była plaża oraz miejscowość Flakstad. Stamtąd udaliśmy się do Leknes na wyspie Vestvågøy, gdzie zjedliśmy obiad. Obok tej miejscowości znajduje się kolejna plaża, tym razem o nazwie Hauklandsstranden.
Skały na Lofotach
W oddali jeden z wielu mostów

Bunesstranda

Ramberg strand

Ramberg strand

Flakstad strand

Droga E10
Nusfjorden i suszące się ryby






























Hauklandsstranden













Pogoda robiła się coraz gorsza, ale nas to nie zniechęciło. Pojechaliśmy do wioski Eggum, gdzie prócz kamienistych plaż mogliśmy zobaczyć ruiny jednej z pierwszych niemieckich stacji radarowych w północnej Europie. Można stamtąd podziwiać widoki na Morze Norweskie. Następnie przejechaliśmy na ostatnią z zaplanowanych wysp, gdzie końcowym celem była największa miejscowość na Lofotach, Svolvær. Po drodze minęliśmy ciekawy wynalazek, który można nazwać lustrem na fiord oraz odwiedziliśmy wioskę Henningsvær, w której mieszka około 500 osób. Droga powrotna prowadziła przez dolną część Vestvågøy, na której dominują skały. Ostatnim punktem w naszej podróży była miejscowość o najkrótszej nazwie na świecie Å. Jest to praktycznie ostatnia miejscowość na archipelagu Lofotów. Oprócz tabliczki, z którą zdjęcie robi sobie każdy, gdy jest na Lofotach, w tej mieścinie nie ma tak na prawdę nic interesującego.

Eggum
Ruiny w Eggum
Lustro na fiord

Henningsvær

Henningsvær

Svolvær

Å
































Kolejnego dnia rano pojechaliśmy do portu, oddaliśmy samochód na parking i ruszyliśmy w drogę powrotną. Trasa, którą obraliśmy zdecydowanie pokazywała wszystkie atrakcje Lofotów, więc polecam korzystanie z niej. Na pewno kiedyś wrócimy na Lofoty, ale w miesiącach letnich, kiedy w pełni będziemy mogli skorzystać z pięknych, piaszczystych plaż.

2 komentarze: