niedziela, 26 maja 2013

Premantura, Chorwacja + Wenecja, 17-27.08.2012

Promocje Ryanair`a to dobry sposób na poznanie ciekawych miejsc. Nasza chęć odpoczynku zmusiła do kupienia biletów na trasie Oslo – Pula – Oslo za niecałe 150 zł za osobę. Później zaczęliśmy szukać noclegu. Większość ciekawych miejsc była już zajęta, pisaliśmy maile do prywatnych kwater. W końcu jedna z kobiet poleciła nam apartament swojej koleżanki za 50 euro za dobę w miejscowości Premantura, zaraz obok parku narodowego Kamenjak. Ciężko było znaleźć coś innego więc zdecydowaliśmy się. 
W końcu przyszedł wyczekiwany przez nas dzień, wylot mieliśmy o zabójczej dla nas porze 7:20. Na lotnisku byliśmy godzinę wcześniej, bez żadnych problemów przeszliśmy z bagażami podręcznymi na strefę wolnocłową i oczekiwaliśmy na wylot. Z racji porannego wylotu samolot był już podstawiony i tylko czekał na pasażerów. W samolocie mieliśmy okazję odespać te kilka godzin, które straciliśmy rano. Chwilowe turbulencje przerwały naszą drzemkę, dzięki czemu zobaczyliśmy takie oto widoki:
Alpy
Widok na Chorwacje














Gdy dolecieliśmy na lotnisko w Puli, Karol udał się w stronę bankomatu (nie jesteśmy zwolennikami wymiany pieniędzy w kantorach) a ja poszłam do kiosku w poszukiwaniu mapy i chorwackiej karty do telefonu. Chwilę później mieliśmy wszystko co potrzebne i czekaliśmy na autobus. W międzyczasie zaczepiali nas taksówkarze. Z racji tego, że musieliśmy najpierw pojechać do centrum Puli, a potem jeszcze czekać na autobus do Premantury i szukać apartamentu, zgodziliśmy się na propozycję jednego z taksówkarzy, który zawiózł nas za 100 kun (około 50 zł) do naszego miasteczka. Zakwaterowaliśmy się do wynajętego apartamentu, który posiadał salon z kuchnią, łazienkę, sypialnię i balkon z widokiem na góry i morze. Postanowiliśmy chwilę odpocząć po podróży. Po kilku godzinach stwierdziliśmy, że nie chcemy tracić tej pięknej pogody i ruszyliśmy na plażę znajdującą się na okolicznym campingu. Musieliśmy przez chwilę oswoić się ze słońcem, niestety woda była dość brudna, więc odpuściliśmy sobie kąpiel. 
Plaża przy campingu
Nasz "apartamentowiec"
Wieża w Premanturze
Wieczorem poszliśmy na mały spacer po okolicy, kupiliśmy maskę do pływania i wróciliśmy do apartamentu.
Kolejnego dnia zaplanowaliśmy wycieczkę do Puli. Miasto jest dość małe, widać w nim pozostałości po Imperium Rzymskim. Poszliśmy do portu sprawdzić skąd odpływają statki do Wenecji (kupiliśmy wcześniej bilety przez internet na taki rejs), następnie udaliśmy się w stronę amfiteatru rzymskiego. Amfiteatr w Puli to jeden z trzech najlepiej zachowanych amfiteatrów Starożytnego Rzymu.
Port Pula
Amfiteatr w Puli

Amfiteatr w Puli

Amfiteatr w Puli



















Później chodziliśmy bez celu po dość wąskich, ale pięknych uliczkach Puli, przy okazji zobaczyliśmy Łuk Sergiusza z I wieku, Katedrę Mariacką, Katedrę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny z XV wieku i Świątynię Augusta.
Katedra Mariacka
Uliczka w Puli

Uliczka w Puli

Świątynia Augusta

Łuk Sergiusza





























Wróciliśmy autobusem do Premantury i poszliśmy na obiad do okolicznej restauracji, w której serwowano chorwackie potrawy i pizzę prosto z pieca opalanego drzewem. To była jak na razie najlepsza pizza jaką jedliśmy, nawet lepsza niż we Włoszech.
\Następnego dnia wybraliśmy się pieszo do parku Kamenjak. Pogoda i mała ilość drzew dość mocno dały nam się we znaki po drodze. Doszliśmy do zatoki Skoljic, gdzie znaleźliśmy miejsce na trawie pośród drzew. Znajdował się tam również parking i mały bar z jedzeniem i piwem. Zażyliśmy chłodnej kąpieli i wybrałam się na spacer po okolicy. Zobaczyłam, że dalej jest spokojniej i można się położyć na kamieniach. Wróciłam, aby powiedzieć o tym mojemu mężczyźnie i zmienić miejsce plażowania. Rozłożyliśmy się przy zatoczce Skokovica. Po kilku godzinach, gdy zaczęliśmy czuć głód, rozpoczęliśmy drogę powrotną do apartamentu. Reszta wieczoru minęła nam spokojnie.
Zatoka Skoljic
Zatoka Skoljic

Zatoka Skoljic

Zatoka Skoljic



















Czwartego dnia czuliśmy jeszcze zmęczenie wycieczką na Kamenjak, więc poszliśmy na pobliską plażę. Karol od razu założył maskę do nurkowania i zaczął podglądać tamtejsze zwierzątka. Nie spodobało się to jednej mątwie, która tak go wystraszyła, że od razu uciekł z wody i już tam nie wszedł :D
Mątwa potwór :D











Na kolejny dzień była zaplanowana wycieczka do Wenecji. Wodolot odpływał o 8:00, więc musieliśmy wziąć taksówkę (koszt 50 kun – ok. 25 zł). Rejs trwał 3 godziny i był bardzo monotonny. Koszt 56 euro za osobę. Na miejscu spędzaliśmy 6 godzin. Kupiliśmy mapkę i udaliśmy się w stronę placu św. Marka, na którym znajduje się Bazylika św. Marka z dzwonnicą i pałac Dożów. Resztę dnia spędziliśmy na spacerowaniu po uliczkach i mostach weneckich. Temperatura była w okolicy 40 stopni, bardzo duża wilgotność. Miasto nie zrobiło na nas wielkiego wrażenia, mam wrażenie, że 10 lat temu było tam dużo ładniej. Turystów było pełno, można było się o nich zabić, ale co się dziwić, kiedy to jest jedna z najbardziej znanych miejscowości w Europie. Powrót mieliśmy o 17:00, w Puli byliśmy o 20:00, co znów zmusiło nas do zamówienia taksówki.
Wenecja
Wenecja

Wenecja

Jeden z wielu kanałów

Inny kanał

Plac św. Marka

Pałac Dożów

Wenecja




































Następny dzień = następna piesza wycieczka na Kamenjak. Tym razem padło na lewą stronę parku, zatoczka Plovanije. Urzekło nas to miejsce czystością wody i ilością wygodnych kamieni do leżenia :D Przy nurkowaniu zobaczyliśmy prawdziwe podwodne życie – ryby, jeżowce, rośliny… Po prostu pięknie. Przy brzegu zatoczki znajdowała się też plaża kamienista. W tym miejscu można było spotkać bardzo dużo nudystów. Wróciliśmy do apartamentu około godziny 17:00, szybka kąpiel, obiad w naszej ulubionej knajpce, a potem spacer po urokliwej wiosce. Poszliśmy do biura podróży wynająć samochód na następny dzień, ponieważ chcieliśmy pojechać w głąb parku Kamenjak. Wzięliśmy Hondę Jazz w automacie, koszt 400 kun. Inwestycja nie najtańsza, ale opłacalna :D
Tak jak wspomniałam kolejnego dnia o poranku ruszyliśmy do parku narodowego. Celem było dojechać najdalej jak można, a potem przejść przez najciekawsze zakątki. Najpierw pojechaliśmy na zatoczkę Mala Kolombarica – jeden wielu punktów obowiązkowych dla osób lubiących skakać z klifów. Jest tam też wieża obserwacyjna, z racji tego, że jest to najdalszy punkt na Kamenjaku, na który można dojechać samochodem.
W drodze na Kamenjak
Widok z wieżyczki

Widok z wieżyczki

Mala Kolombarica



















Z Malej Kolombaricy poszliśmy spacerem w stronę zatoczki Radovica – po drodze były piękne widoki, ale na całym odcinku nie można się kąpać. Zatoczka z bardzo łagodnym zejściem do wody.
W drodze do Radovica
Radovica











Stamtąd wróciliśmy na parking i udaliśmy się do zatoczki Debeljak. Jest to dość uczęszczane miejsce, więc ciężko było znaleźć fajne miejsce do odpoczynku. Mimo to udało nam się rozłożyć na płaskich kamieniach.
Debeljak
Debeljak











Po kilku godzinach plażowania poszliśmy na spacer w stronę Velikej Kolombaricy. Trzeba przyznać, że robi dużo większe wrażenie niż jej mniejsza siostra. Oczywiście tutaj również można spotkać wielu miłośników skakania z klifów. Ja osobiście nigdy bym się na coś takiego nie zdecydowała, chyba jednak strach bierze nade mną górę :D
Velika Kolombarica
Velika Kolombarica











Z tego miejsca poszliśmy w ostatnie zaplanowane miejsce – Zatoka Sveti Mikula. Po drodze mijaliśmy wiele plaży dla nudystów, na których nie było nikogo. Chyba wszyscy nudyści woleli zostać na zwykłych plażach. Sama zatoczka dość urokliwa, ale bardzo brudna. Prawdopodobnie był przypływ, a z racji tego, że jest wąska, wszystkie brudy zostały w niej.
Sveti Mikula
Sveti Mikula











Kolejny dzień minął nam bez specjalnych rozrywek, na nurkowaniu w zatoce Plovanije. Wracając z Kamenjaka rzuciła mi się w oczy dziwna roślina na jednej z posesji… Wyglądem przypominała winogron, a były to kiwi! Pierwszy raz zobaczyłam jak rosną kiwi :D
Kiwi











Ostatniego dnia pogoda się popsuła. Od rana na niebie były ciemne chmury i było dość duszno. Poszliśmy tylko na spacer na camping, gdzie niebo ostrzegało nas żeby uciekać.










Gdy już postanowiliśmy wracać złapał nas taki deszcz, jakiego dawno nie widziałam! Po 2 minutach na dworze byliśmy tak mokrzy, jakbyśmy dopiero co wyszli z morza. Wróciliśmy do apartamentu aby się wysuszyć i spakować przed poranną podróżą. Następnego dnia wylot mieliśmy około godziny 10, rano na lotnisko zawiozła nas właścicielka apartamentów, w których spaliśmy. Lot minął bez żadnych problemów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz