sobota, 1 października 2016

Z namiotem na Lovundzie :) 19-21.08.2016

Lovund to niewielka wyspa na morzu Norweskim, która w swoim kraju jest znana przede wszystkim z hodowli łososi oraz jednej z największych kolonii maskonurów. Na stałe wyspę zamieszkuje około 500 osób, lecz z każdym rokiem w okresie wiosenno-letnim pojawia się tu coraz więcej turystów. 

My pomimo, że na codzień nie mieszkamy w wielkim mieście, potrzebowaliśmy chwili odpoczynku. Właśnie dlatego w piątek, zaraz po pracy, udaliśmy się na przystań szybkich łódek, aby o 16:30 odpłynąć z namiotami na wyspę maskonurów. Miejsce na rozbicie namiotu znalazłam jeszcze przed wyjazdem, obserwując zdjęcie satelitarne wyspy - była to ogromna łąka przy piaszczystej plaży, z dala od jakichkolwiek domów. 
Tak więc, po dwóch godzinach rejsu z Sandnessjøen, dopływamy na Lovund - jest on w pewnym sensie podzielony na część mieszkalną (po prawej stronie od przystani) oraz część przemysłową (po stronie lewej). Idziemy jeszcze do sklepu na ostatnie zakupy w ten weekend i ruszamy w stronę noclegowni :) Po drodze mijamy jedyny na wyspie hotel, a także domy, kościoły, cmentarz, owce i boisko. Idziemy dalej kierując się na znaki do punktu widokowego na maskonury, ciągle w górę z naszymi plecakami. Niestety nie był to pomysł idealny, ponieważ na końcu drogi jest skarpa, z której widzimy naszą polanę, ale nie jesteśmy w stanie tamtędy zejść... Chwila odpoczynku i wracamy, aby przejść na około. To już jest zdecydowanie lepszy pomysł, droga jest do przejścia, przynajmniej wiemy, że w drodze powrotnej nie trzeba będzie się wspinać. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć ile przeszliśmy, ale myślę, że razem ze wspinaczką na górę około 7 km. Jesteśmy pozytywnie zaskoczeni, ponieważ przy naszym campingu znajduje się chatka do grillowania, drewno i brykiet :) To się nazywa luksus!
































Po rozbiciu namiotu grillujemy, pijemy martini i oglądamy zachód słońca - tego nam było trzeba :) 











Noc minęła spokojnie, pilnowało nas stado owiec. Budzimy się wypoczęci z planem zjedzenia śniadania i ruszenia do miasta, aby odebrać resztę naszej załogi, która przypłynie porannym promem. Podczas śniadania widzimy przelatujące nad nami maskonury, mewy i wydrzyki. Znajdujemy także zardzewiałą dużą butlę leżącą na plaży - mamy więc misję, dowiedzieć się co to jest. Trasa do przystani bez plecaków jest zdecydowanie łatwiejsza niż  poprzedniego dnia :) Pytamy o butlę zarówno w sklepie, jak i hotelu, ale nikt nie jest w stanie powiedzieć co to jest. Miejmy tylko nadzieję, że nie wybuchnie w międzyczasie :)




















Odbieramy naszych przyjaciół z promu i ruszamy z powrotem w stronę namiotu. Od początku wiedzieliśmy, że będzie to wyjątkowo leniwy wyjazd, więc nie mieliśmy w planie zdobywać szczytu wyspy. Postanawiamy po obiedzie spróbować przejść trasę wokół wyspy - około 10 km. Trasa prowadzi najpierw przez kamieniste zbocza, góry oraz lasy, typowy krajobraz parku narodowego. Lenistwo jednak zwycięża i po około 2/3 trasy wracamy (z grzybami zebranymi po drodze) z powrotem na naszą plażę. 















Wieczór upływa nam przy grillu, ognisku i kiełbaskach :)
W niedzielny poranek przed śniadaniem postanawiamy sprawdzić miejsce widokowe na maskonury (są one najbardziej aktywne właśnie rano). Wspinamy się więc po skarpie, która z plecakami była nie do przejścia i po około 30 minutach czujemy się prawie jakbyśmy weszli maskonurom do domu. Mają one swoje gniazda na osuwisku i latają jak szalone w stronę morza. Wyglądają trochę jak człowiek, który obudził się i uświadomił sobie, że się spóźni do pracy. Niestety nie były one tak blisko, jak sobie wymarzyliśmy, ale na pewno zapamiętamy to na całe życie. Trochę żałowałam, że wybrałam wygodę i nie zabrałam ze sobą aparatu, ale człowiek uczy się na błędach - następnym razem na pewno go wezmę. 













Dzięki uprzejmości Martyny i Daniela nie musimy schodzić na dół, żeby zjeść śniadanie. Byli na tyle kochani, że przynieśli nam kanapki na górę :) 































Gdy już aktywność maskonurów się trochę zmniejsza (wszystkie już poleciały do pracy :)) idziemy na dół, aby powoli poskładać namioty, zjeść lunch i ruszyć w stronę promu, który miał odpłynąć około 15. Gdy docieramy z plecakami do "centrum" mamy jeszcze trochę czasu, który wykorzystujemy na relaks z piwkiem na hotelowym tarasie.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz