niedziela, 27 lipca 2014

Preikestolen i Stavanger 19-20.07.2014

W tym roku staram się realizować kiedyś wymyślone plany. Od kiedy zaczęłam spędzać wakacje w Norwegii co roku chciałam pojechać w region Rogaland, ale nie było ku temu okazji. Tym razem poszłam na całość kompletnie ignorując mojego faceta i kupiłam bilety norweskich kolei na weekend do Stavanger, a dopiero później zaczęłam planować gdzie będziemy spać i jak będziemy się poruszać. Szybkie przeszukanie znajomych w Norwegii, chwila zastanowienia, kto tam kiedyś nas zapraszał i wybór stał się jasny. Okazał się nim kolega Karola ze studiów - Ludwik. 


Po 17 godzinach w pracy (gdyż jakoś na podróże trzeba zarobić) z językiem na wierzchu jeszcze mokrzy od kąpieli biegliśmy na dworzec. Noc z piątku na sobotę spędziliśmy w pociągu przekładając się z boku na bok i walcząc ze skurczami w nogach oraz próbując nie udusić grupy Hiszpanów którzy obok nas urządzili głośną imprezę... Około 7:30 dojechaliśmy do Sandnes obok Stavanger gdzie mieszka kolega, u którego mamy nocleg. Czekając na niego na stacji kolejowej czuliśmy się jak National Geographic, podczas jadzenia kabanosów obserwowaliśmy naturę w mieście, gdzie mewy wielkości orłów, wyjadały śmietników wszystko, co mogły łącznie z gołębiami. Nie czekaliśmy długo, po chwili zjawił się kolega i kilka minut później znaleźliśmy się w domku, gdzie mieliśmy się przyszykować na wejście na górkę (zjeść śniadanie itp :-) ). Szybkie zapakowanie plecaków do samochodu spojrzenie na termometr 32 stopnie, pogoda jest... ekipa jest... no to ruszamy w drogę!

Z Sandnes jechaliśmy na prom relacji Oanes - Lauvvik kursujący co pół godziny (co najdziwniejsze zaraz za promem jest piękny most ale jak widać na promie można nieźle zarobić). 10 minut płynięcia i kolejne kilkanaście kilometrów do przebycia samochodem. 
Miejsce wypłynięcia promu
Widoki z promu

I dalej w drogę!


















W miejscu, gdzie zaczyna się piesza droga na Preikestolen jest parking, który kosztuje 100 nok (około 50 zł, dlatego lepiej postawić samochód nieco wcześniej i się przejść się jeżeli szkoda wam pieniędzy). Stamtąd już tylko niecałe 4 kilometry marszu w górę i po kamieniach (radzę zabrać buty z twardą podeszwą niektóre skałki są ostre). Wejście na szczyt posiada swoje lepsze i gorsze fragmenty ale mijając kolejne stopnie, potoki, ludzi, skałki, ludzi, potoki, schody i znów ludzi doszliśmy do wniosku, że u góry będzie od groma turystów. Niektórzy ludzie wbiegali, inni co chwilę robili postój i wyglądali jak by mieli zaraz dostać zawału, ale i tak znaczna większość gadała po Polsku, co dawało trochę dziwne wrażenie i czasem zastanawialiśmy się czy my na pewno jesteśmy w Norwegii :-)
Nasze tempo było w szybkie, narzucone przez kolegę górala, w sumie to wiedzieliśmy na co się piszemy, ale on połączony z żywą wyciągarką w postaci malamuta przywiązanego do swojego pasa przeszli nasze oczekiwania :-). Nasze wejście wyglądało dosyć komicznie, podczas gdy z nas leciały strugi potu to Ludwik (idący w sandałach) wyglądał jak by wyszedł sobie na spacer z psem w góry nie mając ani jednej kropli potu na czole i chodząc od drzewa do drzewa z psem, podczas gdy ludzie patrzyli na ten duet z lekką zazdrością. Próbując nadążyć za nimi niespełna po godzinie byliśmy już na półce skalnej podziwiając Lysefjord i okoliczne górki. Widoki są wspaniałe, ale ilość ludzi lekko psuje całe wrażenie.
Pierwsze spojrzenie na jezioro
Jedyna informacja turystyczna

W górę...

Rzut oka na fiord

Kolejne jeziorko

Wąski mostek

Preikestolen























Chłopcy zmusili mnie żeby wspiąć się trochę wyżej, po dosyć stromej półce, gdzie oderwanie się od niej groziłoby raczej śmiercią, bo zaraz była przepaść... no ale skoro Koko (pies) wszedł, to co ja nie wejdę ? Może nie było to łatwe i mam lęk wysokości, miałam nadzieje że widoki rekompensują moje obtarte kolano :-). Nie myliłam przechodząc kilka metrów wyżej ujrzałam najlepszy punkt widokowy jaki może być, gdzie nie ma ludzi i zaczynają się prawdziwe góry. Stojąc na tej skale, patrząc na czystą naturę, gdzie nie widać ingerencji człowieka, a wycieczkowe statki wyglądają jak mróweczki zostawiające smugi podobne do samolotów na niebie, ma się wrażenie oglądania tak pięknego widoku, że bierze człowieka na trochę głębsze przemyślenia na temat własnego życia ... 
Preikestolen
Lysefjord











No ale wysiłek to wysiłek i trzeba uzupełnić energię, najlepszą nagrodą były kiełbasa, łosoś z grilla oraz zasłużone piwko :-)
Grill :)
Koko na skałach











I tak siedzieliśmy w pełnym słońcu jeszcze przez parę godzin co nie okazało się miłe dla skóry Karola bo wyglada jak flaga Polski, no ale jak się weszło to i trzeba było pokonać te same 4 kilometry schodząc. 
Góry i woda
W oddali Stavanger











Kolejny dzień miał być relaksem przed powrotem do rzeczywistości, więc gdy już obudziliśmy się wyspani pojechaliśmy na plażę w Bore. Morze było spokojne, woda w miarę dobra do kąpieli, ale ja niestety nie miałam rzeczy na przebranie :-(
Bore strand
Bore

Bore

Mewa modelka :)















Ostatnim przystankiem na naszej trasie było Stavanger. Zostawiliśmy samochód na parkingu i poszliśmy na krótki spacer po porcie i starym mieście. Będąc totalnie padniętym po wczorajszej ekspedycji chodziliśmy bez celu po uliczkach centrum, gdzie widać przygotowania do nadchodzącego Tall Ship Races. Przed wyjazdem obowiązkowy obiad, no i droga na parking. W połowie drogi przypomniało nam się, że mamy parking do 13:40, a była 13:44. Tu parkingowi to są jeszcze gorsi niż straż miejska w Polsce (a jednak da się) i tylko czekają, aby wlepić mandat w wysokości 400 zł minutę po opłaconym czasie. Drugą połowę drogi Karol i Ludwik przebiegli do samochodu co było jedną z lepszych inwestycji, ponieważ, gdy chłopcy biegli w oddali widać było auto z Q-Parkingu zmierzające w celu wypisania mandaciku. Na szczęście jakimś cudem udało nam się skończyć przygodę bez strat pieniężnych :) Nasz pech nie miał końca i przez spóźnienie na parking ledwo zdążyliśmy dojechać na stację kolejową - a już w myślach miałam wizję gonienia pociągu do miast, w których się zatrzymuje :)
Stavanger
Stavanger

Katedra

Uliczka przy porcie

Kolejna uliczka















Polski okręt













Widok na stare miasto
Strefa przemysłowa

Stare miasto

Przy dworcu















Na koniec chcemy publicznie bardzo podziękować Ludwikowi (i Koko) za przygarnięcie nas pod swój dach, przyjechanie po nas na stację w Sandnes, użyczenie kawałka lodówki, zawiezienie nas na parking pod Preikestolen, sprawienie, że wejście na górę nie było męczarnią, ale wielką przyjemnością, za miłe towarzystwo i wspaniale spędzony wieczór przy szwedzkim piwku, użyczenie swojej sypialni, wszystko co się zdarzyło (i nie zdarzyło dzięki wielkiemu szczęściu) w Stavanger oraz za podrzucenie nas na stację kolejową :) Mam nadzieję, że kiedyś będziemy mieli możliwość odwdzięczenia się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz